W ostatni piątek odbyła się gala finałowa VIII edycji konkursu „Życie w architekturze”. Bez większego zaskoczenia Grand Prix – Nagroda Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej dla Najlepszego Obiektu Architektury w Polsce w latach 2013-2014 powędrowała do autorów i inwestora Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie. Niestety na żywo nie widziałem (i żałuję), więc opisywał jej specjalnie nie będę, choć podoba mi się bardzo. Kto jeszcze nie widział choćby na zdjęciach, to niech zaraz odpala wujka googla. Wręczono także kilka nagród w różnych kategoriach. Warto zobaczyć co w naszej architekturze piszczy, więc w tym celu odsyłam na stronę organizatora.
Laureaci VIII edycji konkursu Życie w Architekturze. Fot. Kalbar (zdjęcie ze strony organizatora)
Tak się złożyło, że nie przypadkiem byłem tam osobiście – mniejsza o powody… 😉
Gala jak to gala (chyba, bo jakoś nie bywam). Dało się odczuć, że oficjalna część musi się zmieścić w z góry zaplanowanym czasie. Wszystko perfekcyjnie zorganizowane i dopięte na ostatni guzik. Raz, dwa i następny. Nie było miejsca na anegdotę czy oko do publiczności. Panu prowadzącemu losowanie lotto pozwala się na więcej. Pewnie to skutek obecności notabli, ale mi brakowało przede wszystkim oddania głosu laureatom nagród w poszczególnych kategoriach. Może coś ze mną nie tak, ale ja chętnie zobaczyłbym łzy szczęścia, usłyszał te wszystkie podziękowania dla rodziny, całej listy osób z napisów końcowych filmu, no i samego Boga na koniec… No co? W końcu to nasze architektoniczne Oskary!
Może było to planowe działanie, bo na tym tle Pan Prezydent wyszedł na największego na scenie luzaka… Ważne, że mówił z sensem. Oby to rzeczywiście był moment w historii III RP, w którym przyszedł czas na zmiany w przestrzeni. Chyba przekroczyliśmy punkt krytyczny w szpeceniu naszego otoczenia. Punkt, w którym coraz więcej społeczeństwa zauważa ten problem i chce zmian. Dlatego trzymam kciuki za walkę z chaosem przestrzennym i wszędobylskimi szmatami reklamowymi.
A po gali… bankiet. Jak zwykle mile spędzony czas podczas rozmów na tematy różniste z Panią Prezydent Tychów i Panem Profesorem (nie podaję nazwisk, bo nie wiem czy by sobie tego życzyli). Mieliśmy dużo szczęścia, gdy kelner przechodząc obok nas zrzucił z tacy nad głową kieliszek pełen (niestety!) białego (na szczęście!) wina. Szczęście natomiast w tym momencie odwróciło się od jednego z laureatów – stojącemu tuż obok nas Olgierdowi Jagielle (słynni JEMSi), ów trunek wylądował na plecach… I nie była to kropelka.
Naprawdę fajnie było spotkać i zamienić parę słów ze starymi znajomymi, a i poznać osobiście te wszystkie osoby znane mi do tej pory wyłącznie z prasy czy internetu. No może nie wszystkie, bo to w końcu nie było żadnym celem… Z architektonicznego polskiego Olimpu Tomka Koniora (który obsypał nasze projekty komplementami, aż mnie zatkało i nie byłem w stanie się zrewanżować) no i HSów99, czyli Dariusza, Piotra i Wojtka, z którymi między innymi zamknęliśmy imprezę 😉 już nad ranem następnego dnia. Z poznanym niegdyś już Przemem Łukasikiem zdążyłem tylko uścisnąć dłoń. Pogratulowałem Piotrowi Nawarze z krakowskiego nsMoonstudio nagrody, ale przede wszystkim realizacji Cricoteki. Miło było znów porozmawiać o architekturze krajobrazu, z wygrywającymi ostatnio konkurs za konkursem Ulą i Marcinem z eM4 i poznać wcale nie tak młodych na jakich wyglądają 😉 Martę i Radka tworzących duet Dyrda Fikus Architekci. Był i Robert Konieczny, ale – jak zwykle – oblegany, więc odpuściłem. Kilka słów zamieniłem nawet z laureatem nagrody Grand Prix – Alberto Veigą. Naprawdę jestem pod wrażeniem ich kolejnych projektów. Również kilka słów z pracującą w tym barcelońskim biurze Agnieszką Samsel opowiadającą jak musiała zamieszkać w Szczecinie, aby filharmonia tak właśnie wyglądała. Tak naprawdę Agnieszka jest bardzo skromna, a to sobie sam tak jakoś dopowiedziałem, po tym jak opowiadała o nadzorach autorskich nad tą inwestycją. Żeby zamknąć temat Barcelony, to wpadł też mocno spóźniony Ivan Blasi – koordynator Mies van der Rohe Award. Gdy podszedłem się przywitać, zapytał czy się wcześniej poznaliśmy. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że tylko mailowo (dzięki naszej tegorocznej nominacji). Nie ciągnąłem dalej, bo już poczułem, że niechcący odciągnąłem go od bardzo ważnych rozmów z panią redaktor naczelną Architektury-Murator Ewą P. Porębską, dla której czas się chyba zatrzymał. Z Hubertem Trammerem potwierdziliśmy tylko mój wykład dla jego studentów gdzieś w październiku – muszę poćwiczyć publiczne wystąpienia, żeby nikt tam nie przysnął… Po ogłoszeniu wyników z Romkiem Rutkowskim moglibyśmy przybić sobie piątkę, bo okoliczności takie a nie inne, ale jakoś się później nie odnaleźliśmy – może innym razem.
Poza tym odbyłem miłą rozmowę z panią profesor Magdaleną Staniszkis, która była członkiem tegorocznego jury. Wyjawiła mi, że nagrody we wszystkich kategoriach zostały przyznane niejednogłośnie (być może inaczej było z Grand Prix, które Prezydentowi pomagało wybrać inne, równie szacowne gremium ). Po tym wyznaniu i przypomnieniu sobie relacji z wcześniejszych etapów obrad jury, od razu stanęły mi przed oczami walki w karate kyokushin, które dzięki mojemu przyjacielowi ze szkolnej ławy na kilka godzin przed galą miałem przyjemność pooglądać w hali Torwar, gdzie akurat odbywały się mistrzostwa Europy w tej dyscyplinie. Jak dobrze, że współzawodnictwo w tym konkursie nie było tak kontaktowe, przynajmniej dla uczestników…
Najwięcej czasu spędziłem jednak podczas rozmów z parą (nie taką ze sobą) największych architektów na tej imprezie. No może nieprecyzyjnie się wyraziłem: w każdym razie rozmawiając z nimi musiałem cały czas głowę zadzierać mocno do góry – tacy wysocy!
Marcina Kwietowicza znam od czasów studiów, ale pierwszy raz po tylu latach mieliśmy okazję się spotkać. Jego realizacja domu na warszawskim Bródnie była nagrodzona w poprzedniej edycji tego konkursu, a i tu, na moim blogu, Wam ją opisywałem nie tak dawno. Słowo daję – to nie nasza znajomość była ku temu podstawą. Upływu lat nawet nie poczułem i chętnie spędziłem ten czas na rozmowie o życiu nie tylko w architekturze…
Monikę Arczyńską z kolei poznałem w piątek. Wcześniej tylko czytałem jej bloga. Polecam serdecznie, lubię czytać historie z jej życia – architekta tak odmiennie odnajdującego się w tym zawodzie. Odmiennie od życia mojego i znanych mi wcześniej osobiście kolegów po fachu. Nie wiem jak ona znajduje na to wszystko czas…
To między innymi z Moniką, Marcinem Szczeliną i ekipą HS99 doczekaliśmy samego końca imprezy. Pewnie gdyby nie czekające na większość rano środki transportu, przedłużyłoby się to jeszcze, w innym miejscu stolicy. Było bowiem wesoło – wino nam dopisywało 🙂 Dolewający je nam do kieliszków kelner kursował nader często.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy kibicowali naszym obiektom. Nie ma co narzekać! W końcu aż dwa nasze projekty znalazły się w finale, a jeden z nich nawet nominowano do nagrody! Gdyby ktoś mi to wróżył pół roku temu, kazałbym mu się popukać po głowie. Jak na „pierwszy raz” to wyszło całkiem nieźle…
Podsumowując konkurs: chciałbym złożyć gratulacje laureatom, ale też wszystkim finalistom. Z przyjemnością oglądam wszystkie te realizacje i mam nadzieję wiele z nich odwiedzić, a niektóre nawet odwiedzać regularnie!
A co do tytułowego pytania: to nie Sparta!
20 kwietnia 2015 at 14:04
Napisales wszystko, o czym sama mogłabym napisac:) W takim razie u mnie będą glownie zdjęcia (ale chyba wybiorę te mniej szalone;) Ciesze się bardzo, ze w końcu udało nam się spotkać!
20 kwietnia 2015 at 21:32
Dobra dobra… Tak łatwo się nie wykpisz. A ze zdjęciami to znaj umiar 🙂
23 kwietnia 2015 at 18:28
Ja się tam cieszę pomimo, że w żadnym stopniu nie dotyczy to mnie. To jakieś takie może głupie, że się cieszę, ale przy okazji naszych wspólnych rozmów na przestrzeni lat mogę domyślać się ile czasu pochłonęło tylko to, żeby znaleźć się w gronie nominowanych.
Postrzegam tę nominację może nie jako sukces, bo sukcesem byłoby zgarnięcie nagrody, ale jako ważne osiągnięcie. Oby tak dalej a i sukces przyjdzie. Byleby progres był. Gratki, Panie.
23 kwietnia 2015 at 19:28
Dzięki! Jak wiesz, małymi kroczkami się to posuwa. Ważne, że w dobrym kierunku.